PASTWISKA




Ostatnia podróż

Opowiadanie świadka z listów

do żony i ojca Františka opisane

tuż po jego śmierci

 przez Jana Flax





Mam zamiar opisać wszystko ale zanim zacznę, kapitan Lustbader, który jest z Nitry posiada mnóstwo fotografii. Jestem pewny, że  František jest na kilku lub nawet kilkunastu bo to był jedyny aparat fotograficzny podczas tej całej drogi z Anglii do Rosji, gdzie dzieliliśmy pomiędzy siebie zdjęcia.


Pośród tych, którzy przyłączyli się do 2 Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej sześciu z nas było lekarzami,  František dołączył do naszej grupy. Był z nim także porucznik Tondo Renčin i kapitan Pavezka z Hranic. Tak więc było nas sześciu lekarzy: Franta Štastny z Luhacovic, Aleš Dobry (jego ojciec miał zakład oprawy obrazów w Pilznie), Artur Flach, Fred Koždon, Igor Leb, Jan Flax.


Najpierw zastanawialiśmy się nad wstąpieniem do służby medycznej Armii Brytyjskiej ale plany zmieniliśmy. Wszyscy, którzy postanowili jechać do Rosji byli zgrupowani w jednym miejscu, gdzie zostali kompletnie wyposażeni, co zajęło parę miesięcy. Podczas tego czasu uczyliśmy się języka rosyjskiego, oficerowie odbywali specjalne kursy a lekarze pracowali w szpitalach.


2 lipca nagle dostałem telegram do szpitala aby zgłosić się do miejsca zgrupowania. Musieliśmy juz być w pogotowiu i nikt nie mogł oddalać się za daleko od tego miejsca. Było to na południowy zachód od Londynu, blisko  Southend-on-Sea, na przedmieściach Chalkwell. Tutaj spotkałem  Františka po raz pierwszy. Mieszkaliśmy w małych domach nad brzegiem morza. Nas, 6 lekarzy miało dom dla siebie i trzymaliśmy się razem jak bracia.


František należał do oddziału zwiadowczego, gdzie lekarzem był  František Štastny i to on przyprowadził Františka do naszego domu aby zagrać w karty. Ja nie grałem więc nawet nie znałem tych gier. I jako, że nie paliłem papierosów żartowali ze mnie cały czas. Byłem tym niepalącym, nie grającym kart i nie umawiającym się z dziewczynami. Kiedykolwiek zapalali papierosa to mieli przygotowane cukierki dla mnie. Taka była rzeczywistość  kiedy František przyłaczył się do nas. Nie znaliśmy się wtedy za bardzo jako, że byłem tym biednym facetem i dobrym chłopcem, którego głaskali po głowie. Nawet nazywali mnie “Mała głowka”a František przyjaźnił się z innymi, głownie z Frantą i Alešem.


Kiedy pózniej poznaliśmy się lepiej František dowiedział się, że nie byłem tym “świętym”jak moi koledzy żartowali ze mnie i mogłem być dobrym przyjacielem. Był u nas prawie codziennie. Porucznik Baumgarten przychodził z nim także, bardzo spokojny i odpowiedzialny człowiek. František również był porucznikiem ale dosyć impulsywnym człowiekiem, niemniej jednak delikatnym i nie miał żadnych wrogów. Miał złoty ząb z prawej strony, który każdy znał bo śmiał się bardzo często. Był wysoki, szczupły, żylasty  i bardzo wysportowany. Słyszałem jak opowiadał, że często chodził na polowania.  


W Anglii w 1940 było wielu oficerów. Tych, którzy chcieli przyłczyć się do armii Generala  de Gaulle albo armii brytyjskiej. František przyłaczył się do brytyjskiej i stał się bardzo popularny, odnosił duże sukcesy. Został instruktorem w brytyjskiej szkole wojskowej. Miał rangę kapitana w Armii Brytyjskiej i był na liście promocyjnej na majora, kiedy zgłosił się na ochotnika do nas jadących na front rosyjski aby wyswobodzić naszą ojczyznę.


Jako instruktor Szkoły Wojskowej przebywał pewnego razu na wyspach Orkney (Szkocja). Tam, poprzez okoliczności związane z jego psem, František rozmawiał z dziewczyną o imieniu Joyce. Nie pamiętam dokładnie ale może to była sprzeczka związana z tym psem, wiem tylko, że wtedy nie zwrócił na nią większej uwagi. Zapomniał o niej zupełnie. Kilka dni pózniej była zabawa w mesie oficerskiej i František tańczył również z Joyce, ale nie poznał jej. To ona przypomniała mu o tym epizodzie z psem. Od tego czasu spotykali się często ale wkrótce František musiał wyjechać z Orkney. Pisali do siebie listy ale nie wygladało aby byli sobą jakoś szczególnie zainteresowani. Podczas tej znajomości nawet dwukrotnie wydawało się, że zerwą z sobą.


Nagle w 1943 coś zawładnęo Františkiem, zażadał urlopu na swój ślub. On i Joyce nigdy wcześniej nie rozmawiali o małzeńtwie. František pojechał do domu Joyce i powiedział ojcu, ż chciałby z nim prywatnie porozmawiać. To było w sobotę. František powiedział wprost, że chciałby zaręczyć się z Joyce. “Kiedy?”- zapytał ojciec. František powiedział, że chciałby to zrobić zaraz albo jutro –nie pamiętam dokładnie. A kiedy zamierzacie wziąsć ślub? zapytał bardziej zdumiony niż zszokowany ojciec. František odpowiedział “pojutrze” Ojcu szczęka opadła. Ale to rzeczywiście stało się w ten sposób, Joyce była także w mundurze - Wren, oni nazywali to Pomocniczą Służbą Kobiet w Królewskiej Marynarce Wojennej. W poniedziałek pojechali do Londynu na miesiąc miodowy.


Gdy František poznał mnie lepiej to opowiadał mi o swoim życiu w małzeństwie, jak bardzo byli szczęsliwi a ja bardzo mu zazdrościłem. Zanim poszedł –na zawsze –powiedział do mnie “gdy nie wrócę, zaopiekuj się wszystkim co mam” Szkoda, że nie znalazłem nikogo podobnego do jego żony i nie ożeniłem się w Anglii. On kochał Joyce z całego serca. Joyce także kochała go bardzo i chciała mieć jego dziecko tak, że coś z niego mogłoby pozostać na wypadek gdyby nie wrócił. Była dokładnie w 3 miesiącu ciązy kiedy František wyjechał na zawsze.


Do ostatniej minuty my doktorzy nie wierzyliśmy, że wyjedziemy. Ale przyszedł rozkaz i 15 lipca wyjechaliśmy z  Chalkwell pociągiem. Przez Londyn dotarliśmy do portu Greenock, blisko Glasgow w Szkocji. Pozostaliśmy na statku przez 3 dni czekając na uformowanie konwoju i 18 lipca 1944 zostawiliśmy Anglię gdzie byliśmy bardzo szczęliwi. Przyznaję, że ja byłem bardzo zły i nieszczęsliwy gdy dotarłem do Anglii dokładnie 4 lata wcześniej.


Nigdy nie zapomnimy tego konwoju, to jest niemożliwe do opisania jak piękna była ta podróz. Płynęliśmy przez 3 tygodnie aby poprzez Gibraltar dotrzeć do Port Said. Potem do Kairu gdzie obejrzeliśmy piramidy i Sfinksa. Potem pociągiem do Haify w Palestynie. Tam odwiedziliśmy Konsula Czechosłowacji, Pana Zygmunta Glasel. Ponieważ był on ekspertem w przemyśle drzewnym, František zadawał mu wiele pytań gdyż jego pomysłem na przyszłośc była praca w tej dziedzinie. Pan Konsul zarekomendował Pana Kadles i František odwiedził go w Jerozolimie. Został u niego przez dwa dni prowadząc poważne dyskusje ale ja nie byłem tam z nim.


Po powrocie z Jerozolimy František oddzielił się od swoich przyjaciól:  Franta Aleš,Baumgarten and Šatana, tylko ja przebywałem z nim przez cały czas. Pomagałem mu w zakupach, otrzymał 50 funtów od Pana Kadles, które to pieniądze wydał na prezenty dla swojej żony i oczekiwanego dziecka. Kupił rzeczywiście piękne rzeczy, pomiędzy którymi pamiętam była okrągła srebrna puderniczka z wygrawerowaną datą rocznicy ślubu. To była pamiątka ich pierwszej rocznicy.


Potem pojechaliśmy do Damaszku w Syrii i stamtąd Pustynią Syryjską do Bagdadu. Gdzieś tam František zobaczył kwitnący piękny kwiat, który zerwał i umieścił w mojej ksiące lekarskiej jako pamiątkę, ale nieszczęliwie nawet to nie przetrwało.


Z Bagdadu pojechaliśmy pociągiem znowu do Basry i dokładnie po miesięcznym podrózowaniu dotarliśmy do Teheranu –21 sierpnia 1944. Potem cięzarówkami przez góry Elbrusu do Morza Kaspijskiego gdzie mogliśmy popływać w morzu. Potem statkiem na nie całkiem spokojnym już morzu, był tak wielki sztorm, że wszyscy się pochorowali. Przeżyliśmy jednak i już spokojnie dotarliśmy do sowieckiego terytorium –do Baku. To było 28 sierpnia 1944. Tam poczekaliśmy znowu parę dni zanim samoloty przyleciały aby przetransportować nas na front.


Ale nie było za dużo samolotow i dlatego podzielili nas na dwie grupy.  František był w innej niż ja. Było bardzo cięzko pożegnać się jako, że on myślał iż nigdy już nie spotkamy się. Trzy dni pózniej poleciałem przez Rostów, Dniepropietrowsk do Czerniowic gdzie znowu się spotkaliśmy.


Blisko Czerniowic była wioska zwana Sadagura, gdzie przyłaczyliśmy się do czechosłowackich oddziałow formowanych w Związku Sowieckim. Jako, że nie mogliśmy zabrać z sobą całego naszego bagażu do samolotów, zostawiliśmy go w Baku pod opieką dwóch oficerów. Mogliśmy zabrać tylko najbardziej potrzebne rzeczy w bagażu podręcznym, walizkach, itp. I teraz jako rezultat zajęlo nam kilka dni w Sadagurze, gdzie zapasowy pułk był rozlokowany, aby nas ubrać i wyekwipować na front.


František mial mała bardzo ładną walizkę, przekazał ją mnie pod opiekę. Czasami nie widziałem go wiele jako, że chodził polować na jelenie. Przez to prawie spóznił się na wyjazd na front i gdyby nie mechaniczny problem z cięzarówkami to nie wyjechałby z nami.


Wielkie cięzarówki przewiozły nas z Sadagury do linii frontu. Zajęlo to trzy dni i noce aby tam dotrzeć. Tam przyłaczyli nas do 2 Samodzielnej Brygady. To było za Lwowem, w kierunku Krosna i Dukli. Krosno dopiero co zostało zdobyte przez Rosjan. Zgłosiliśmy się do sztabu 2 Czechosłowackiej Brygady Spadochronowej, dowódcą wtedy był pułkownik  Přikryl, dowódcą 1 Batalionu major  Záhara a 2 Batalionu major Voves.


Było tam też wiele innych oddziałow róznego rodzaju. Libo wybrał 1 Batalion a ja 2.  František znał majora Voves z Francji a także Anglii i był pewien, ze Voves znając jego możliwosci zażada aby go przydzielić do jego Batalionu. Oczywiście ja chciałem być z  Františkiem, obaj mieliśmy takie same nadzieje, które się spełniły. Major Voves rzeczywiście poprosił o niego jako, że mógł na nim polegać w 100%.


Tonda  Renčin i Pavezka również zostali przyłaczeni do nas, oprócz nas był także kapitan  František Vrzala. Tak wiec uformowalismy klikę oficerów z Anglii. František nie zawsze zgadzał się z Pavezką, zresztą nikt inny też ale to nie miało znaczenia, zawsze byliśmy razem i działaliśmy jako grupa.


Major Voves przydzielił  Renčina do 3 Batalionu a Pavezka został jego zastępcą.  František został dowódcą kompanii sztabu, największego oddziału w Batalionie. W ciągu jednego dnia zdobył każdego ze swych żołnierzy tak, że poszliby za nim  w ogień i nazwali go “naszym porucznikiem”


Renčin także zdobył kompletne zaufanie swojego oddziału. Dbał o nich a oni oddali swoje życia dla niego.


We wtorek 12 września wyruszyliśmy na linię frontu. Nie mogłem jechać z  Františkiem bo musiałem dostarczyć żołnierza z zapaleniem wyrostka robaczkowego do szpitala. Kiedy wróciłem oddział był już w akcji. Miałem ambulans, który nie mogł jechać gdzie chciałem bo został zablokowany przez inne pojazdy. Nie mieliśmy też żadnych świateł. I nie znałem mojego personelu. Nie było tam żadnych leków, tylko to co miałem w mojej torbie przywiezionej z Anglii. Musiało wystarczyć dla pierwszych rannych, ktorych bylo 28.


W tej bitwie w Zarszynie pierwsi ranni żołnierze przybywali do szpitala z wiadomością, że “nasz porucznik”został zabity albo pojmany bo nigdzie nie było śladu po nim. Ale to nie było tak,  František poszedł na rekonesans na linię nieprzyjaciela. Zabrał z sobą oddział ręcznych karabinów maszynowych. Ostrożnie poruszali się w stronę nieprzyjaciela aż dotarli na ich pozycje. Przeszli przez pole minowe bez żadnych strat. Niemiec w okopach był tak zaskoczony widokiem  Františka, który nagle wyrósł przed nim, że zapomniał użyć broni.  František wsunąl pod jego płaszcz granat i pochnąl go. Ten już nigdy nie wstał.


Wtedy zaczęla się zażarta walka. Oddział  Františka rozproszył się i zacząl wycofywać poprzez pole minowe. Kilku zapłaciło za to drogo, František dźwigał na plecach  jednego rannego chroniąc jednocześnie siebie bo ten ranny został trafiony znowu. Ale to nie wystarczyło Františkowi, wracał znowu i znowu na pole minowe po innych rannych, jeden miał dwie nogi urwane, załadował go na plecy i znowu uniknąl trafienia. Jego mundur był cały pokrwawiony ale nie było tam nawet kropli jego krwi. Szkoda, że nie został wtedy ranny. Kula trafiła w kolbę jego karabinu a František tylko śmiał się z tego i mówił, że będzie żył długo.


Sprzeczałem się z nim cały czas, mówiłem, że ryzykuje za dużo i powinien więcej myśleć o swojej kochanej rodzinie. Następnego dnia ja zostałem ranny w nogę, František prowadził mnie jak 12 miesięcznego chłopca, którego matka uczy chodzić. Opiekował się mną aż było mi wstyd, że on to robił podczas gdy ja opiekowałem się rannymi. To było wtedy kiedy wycofali nas z linii frontu do wsi Bażanówka na pólnoc od Długiego. Po przegrupowaniu nasz 2 batalion miał atakować i zdobyć Besko. Miałem mój szpital w miejscowości Wzdów.


Szpital Brygady był ulokowany w miejscowosci Jaćmierz. Chciałem zgłosić do mojego dowódcy, żeby przenieśli mój szpital bliżej frontu bo zapewne przez to, że byłem ranny zadecydowali o tej odległej lokalizacji. Dlatego, że będąc ranny a wciąz pracowałm zostałem potem nagrodzony medalem.


W piątek 15 września František nie spał na naszej kwaterze. Miał za zadanie dostarczać jedzenie i broń na linię frontu więc zatrzymał się w mesie polowej w Bażanówce, podczas gdy ja byłem we Wzdowie. Następnego dnia 16 przenieśliśmy się do Beska, którego zdobycie opłacone było śmiercią 13 żołnierzy, to była krwawa bitwa. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że podczas tej nocy František dostarczał broń atakującym Besko a także pomagał  Renčinowi i Pavezce w zdobyciu tej największej jak dotychczas miejscowości.


To było 16 września kiedy razem wybraliśmy się na spacer a on demonstrował swoje umiejętności w strzelaniu. Wpierw we wsi blisko Beska strzelając do królików, kaczek, kur itd. Był przesądny i nie strzelił do białego królika, mówił, że to przynosi pecha. Ale złapał go i włożył pod płaszcz skąd królik zawędrował do jego rękawa. Potem podarował go żonie jednego z oficerów. Poszliśmy dalej i zobaczyliśmy innych żołnierzy strzelających do białych królikow, czego on nie chciał robić. Szliśmy i śmialiśmy się, nie dbając o to co wokól się działo, jakby nie było wojny.

 

Następnego dnia wstaliśmy o 7 rano, umyliśmy się dobrze i ogolili, i poszliśmy do mojego szpitala gdzie František czuł się jak w domu. To było na plebani w Besku. Na obiad zjedliśmy królika, którego on dzień wcześniej ustrzelił, potem on przespał się i zabrał się do pisania raportów o kuchni polowej, zapasach jedzenia, paliwa i amunicji. Mówił, że to jedyna rzecz, której nie lubi robić. Pózniej leżac w moim pokoju lekarskim prosił mnie abym zaśpiewał dla niego jego ulubioną piosenkę. Nie chciałem bo jestem zbyt sentymentalny a także nie znałem słow więc zapisał je w moim notatniku. I  zaśpiewałem:


Ó ponurá(pochmúna) nedeľ. (Pochmurna,ponura niedziela)


Čovek čsto túi po rônych veciach,

Čovek trpímáne, zbytoče.


Šastie je zriedka nádené za vštko viníe osud.


So slzami v očach on čsto snía,

Nepozrie sa žvotu do tváe.


Napokon mu nikto nevenuje pozornosť nikto ho neprijme.


So slzami v očach, nikto nemôe jasne vidieť

Preto nedovoľe aby vá zrak bol zakrytýzáesom sĺ.


Úmevy zmiznú šastie odletíz takejto tváe

na ktorej zrak je rozmazanývašmi slzami.


A preto nikdy neplač aj keďVaš srdce bolí

(nigdy nie płacz kiedy serce boli)

Vžy uká svetu, ž smúok nepozná.

(zawsze pokaż światu, ze nie znasz smutku)

Svet nemárá slzy, skô sa Ti bude posmievať


V žvote len ten vyhrá kto sa smeje.

(W życiu ten wygrywa kto się śmieje).


Po tym pozwoliłem mu spać dłużej bo wieczorem, gdy się ściemni musiał iś dalej dostarczać zapasy na linię frontu. Poszedł o 6 wieczorem, miał wrócic ale nie wrócił. Zostawił swoją walizkę i plecak, i powiedział, że przyśle kogoś po te rzeczy.


Tak przyszedł ten smutny i ostatni poniedziałek. W bólu oczekiwałem na niego bo powiedział, że wróci. Nie spałem cała noc, czekałem i czekałem. I czekam do dzisiaj. Ale nadaremnie. Połowa mojej duszy zginęla wraz z nim.


Pózniej zamiast Františka, Pavezka przyszedł i powiedział “Tonda Renčín zginąl w bitwie” Nie mogłem w to uwierzyć aż do chwili kiedy inni ranni wrócili i mówili, że to widzieli. Dopiero wtedy uwierzyłem. Były straszne walki na południe od Beska i František był tam także. Nie chciał zostawić majora Voves, który nie spał wcale przez kilka dni i był kompletnie wyczerpany. František dowodził zamiast niego przez cała noc podczas tych bitew. Do rana nie zostało nawet 10 żołnierzy z całego batalionu.


Wszyscy wokól majora Voves zostali zabici, ale on sam przeżył. Kiedy odpocząl trochę sięgnąl po telefon aby wydać rozkaz  “batalion do ataku” To było 18 września około 9 rano. Gdyby František posłuchał mnie nie musiałby być w Pastwiskach. Ale nie chciał zostawić majora zmęczonego i bezradnego. Kiedy major wydał ten ostatni do ataku rozkaz tam był tylko jeden oficer pozostały przy życiu i to był właśnie František. Sierżant sztabowy Ryksols, Mraz i 3 innych żołnierzy, z których tylko jeden przeżył (Kons).


Mraz, który to widział opowiedział jak to było:

Kiedy major wydał rozkaz do ataku, porucznik (František) nie musiał iśc ale czuł się zawstydzony pozostać bo major każdego poganiał z pistoletem w ręku. Dlatego porucznik zawołał “chodźmy chłopcy”i poprowadził ich. Było nas 6, którzy szli przez te zarośla, porucznik szedł pierwszy i szedł powoli przez łakę do okopów nieprzyjaciela. Był bliżej niż 15 metrów do okopów kiedy zobaczył ich z bronią maszynową, pokazał nam gestem gdzie oni są. Ale w tym momencie było zbyt pózno bo kula uderzyła go, gdy odwracał się. Wyprostował się aby zawołać Ryksolsa. Wołał “sierżant sztabowy do mnie” To były jego ostatnie słowa bo kiedy wyprostował się inna kula trafiła go w głowę. Padł martwy na twarz.


Ogień nieprzyjaciela był straszny, wszyscy pozostali byli ranni i nikt nie mogł iśc, aby przynieśc jego ciało. František został zabity ok. 9:30 w poniedziałek 18 września 1944 roku w Pastwiskach, w Polsce. Napisałem natychmiast list do Joyce i wysłałem tak szybko jak tylko mogłem przez Moskwę do Anglii. Następnego dnia 19 września jego ciało wciąz leżało na polu bitwy.


W tym samym czasie otrzymaliśmy rozkaz opuścić pole bitwy aby polecieć do najbliższego lotniska na Słowacji, gdzie wybuchło powstanie. Nasza Brygada miała lecieć na pomoc. Adiutant Františka przyniósł kilka jego rzeczy, których z róznych powodów nie zatrzymałem, ale mam jego walizkę.


Wyjechaliśmy z Beska i dotarliśmy na lotnisko w Krośnie. Pogoda była zła i nie mogliśmy lecieć na Słowację. Mieliśmy wystarczająco czasu abym ja i kapitan Vrzala  wrócili do Beska i stamtąd do Pastwisk. Szukaliśmy śladów Františka. Znaleźliśmy kilkanaście ciał a wśród nich także Františka, leżacych przy drewnianym domu. Zidentyfikowaliśmy go, jego złoty ząb pomógł kapitanowi Vrzala także go rozpoznać. Sprawdziłem ciało i mogłem stwierdzić, że dostał pierwszą kulę w dolny kręgosłup a drugą w prawą skroń kiedy wstał aby zawołać na pomoc Ryksolsa.


Wyszukaliśmy dobre miejsce i wykopaliśmy grób, i pochowaliśmy go tam 27 września 1944. Spróbuję opisać schematycznie gdzie jest on pochowany i jak to się stało. Mam nadzieję, że będzie Pan w stanie zrozumieć tę mapę, którą narysowałem sam z pamięci. Nigdy w życiu nie rysowałem map, tak, że pamiętam tylko instynktownie będąc tam na miejscu.


Joce odpisała pózniej na mój list, że ich syn urodził sie wkrótce po śmierci ojca. Jest bardzo dumna z niego i wychowa go dobrze, może wkrótce przyjedzie do Czechosłowacji z nim, małym Františkiem. Ja osobiście płakałem dużo i kiedykolwiek słyszę albo śpiewam “Ó ponurá(pochmúna) nedeľ”płaczę, bo wspomnienia wracają do mojego przyjaciela, takiego jakiego nie miałem nigdy wcześniej.


Gdyby František żył na pewno osiągnąby rangę kapitana. Po śmierci był nominowany do najwyższego sowieckiego odznaczenia ale kilka róznego rodzaju sztuczek i  komplikacji złożyło się na to, że nigdy tego nie dostał, chociaż zasłużył.



Postscriptum


23 grudnia 2013 roku Joyce odeszła do Františka. Porządkując jej najbardziej osobiste pamiątki, syn znalazł ukrytą na dnie szuflady drewnianą rzezbę Madonny. Z tyłu była przyklejona kartka z ręcznym pismem Jana Flax w języku czeskim:


“Madonna z rozstrzelanej kapliczki, gdzie František został pochowany, Pastwiska koło Dukli 1944”


Chociaż nie ma śladu o tym w listach ale można przypuszczać, że ta rzezba była dana Joyce przez Jana Flax podczas ich pierwszego spotkania po wojnie.


P1130680.JPG

powrót do góry

Nowiny003.jpg

Pomnik porucznika Františka Josefa Geisler czechosłowackiego bohatera II Wojny Światowej został przeniesiony z miejsca, gdzie za zgodą Wójta Gminy Zarszyn pozostawał przez 23 lata. Za kilka tygodni teren wokół pomnika zostanie zagospodarowany i końcem wiosny odbędzie się uroczystość upamiętniająca ofiarę jaką złożył František Josef Geisler aby wywalczyć wolność dla Polski i Czechosłowacji.

28 maja 2017 w mieście Brnie (Czeska Republika) odbędzie się uroczystość wmurowania tablicy na ulicy Veverzi gdzie František Josef Geisler mieszkał przed wojną. W Brnie jest też ulica nazwana Jego imieniem we wrześniu 1946 roku.

Dla tych, którzy wykazali się brakiem zrozumienia i złośliwością dedykujemy wiersz Adama Asnyka:

Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy

choć macie sami doskonalsze wznieść

na nich się jeszcze święty ogień żarzy i miłość ludzka stoi tam na straży,

i wy winniście im cześć.


Gmina permission.JPG Pomnik na nowym miejscu Pomnik na nowym miejscu

11/06/2017

Kliknij na zdjęcie aby zobaczyć więcej